poniedziałek, 11 maja 2015

Kolejne Drawsko

Nienawidzę kiedy nie widzimy się tak długo, a szczególnie odkąd mamy dzieci. Mimo tego, że nie mam kiedy zatęsknić tak porządnie za Nim to czuje ogromną pustkę, bo codziennie jest taki jeden szczególny moment... panuje wtedy w domu cisza i spokój. Dziewczynki już dawno śpią, kończę prysznic i idę spać. Do pustej i zimnej pościeli, sama. Nie ma silnego ramienia, które mnie obejmie ani palców, które przeczeszą moje włosy. Jeszcze nie płaczę w poduszkę. Z dwójką dzieci i innymi obowiązkami nie mam na to siły, bo każdą minutę chcę poświęcić na sen, ale... brak mi Go. Starsza córka jeszcze nie tęskni... ma tyle wrażeń i zajęć, że też nie ma kiedy, jet bardzo przywiązana i zżyta z tatusiem. A młodsza jest jeszcze za mała. Myślę jednak, że wszystkie tęsknimy tylko każda na swój sposób.

Jednocześnie wiem, że to z naszej miłości czerpię siłę do życia. Trwa to już 10 lat. 10 długich lat, dzięki którym stałam się silnym człowiekiem, spełnioną kobietą, kochaną żoną i szczęśliwą mamą. Mam co najmniej trzy powody, by rano wstać z łóżka i cieszyć się życiem... moje własne MMA - Mateusz, Maja, Agatka ;)

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Kraina mlekiem i miodem płynąca.

Rok temu pewna Matka natchnęła mnie na pewien domowy wyrób. Kiedyś mój Małżonek już o nim wspominał, ale nie podłapałam tego pomysłu. W tej chwili już nie pamiętam, dlaczego wtedy nie podjęłam tego wyzwania (może już było za późno albo nie wiedziałam, skąd tyle tego wziąć). W tym roku wyszło tak, że przyjechałam do moich rodziców i kiedy zobaczyłam wielkie żółte połacie mniszka lekarskiego nie mogłam po prostu przepuścić takiej okazji, żeby nie zrobić z niego miodu (zawartość koszyka to może 1% z tego, co można tam nazbierać). W jednej chwili przypomniał mi się wpis Matki. W tym miejscu chciałam podziękować Ci Dobra Kobieto za inspirację i serdecznie pozdrowić ;) W koszyku czeka na gotowanie 2 kg kwiatów. Początkowo chciałam zrobić z kilograma według proporcji podanych przez Jaskółkę, ale się rozpędziłam. Dozbierałam pół kilograma ponieważ dzień wcześniej padał deszcz i obawiałam się, że kwiaty są cięższe niż normalnie, więc dodałam po 25 dag na porcję.
Rzeczywiście, zapach unoszący się z garnka nie jest jakoś specjalnie zachęcający do spróbowania owego wyrobu, ale da się przeżyć. Ponad to już po ostygnięciu daje się wyczuć lekką nutkę aromatu zwiastującego docelowy produkt, czyli miód. Z resztą sam wygląd nie nastraja optymistycznie i jest ryzyko zwątpienia :)


Ale nie poddałam się! Następnego dnia odcedziłam kwiaty od wywaru za pomocą ścierki i sitka, wlałam z powrotem do garnka. Wsypałam całe 4 kilogramy cukru i sok z cytryn. Zgniłozielony kolor zmienił się w ciemnobrązowy. Szkoda, że nie możecie poczuć zapachu, który teraz roznosi się po całym mieszkaniu... Pan Mąż miał swój personalny wkład i pomagał w wyciskaniu soku z cytryn.


Czekamy cierpliwie co najmniej 3 godziny... przy takim pięknym aromacie trzeba uzbroić się w cierpliwość, która (zapewniam Was) zostanie wynagrodzona przepyszną nagrodą.


Jeśli Wy również chcecie zrobić taki miód to odsyłam do wpisu Matki, który podałam na początku mojego postu :)

SMACZNEGO!!!

wtorek, 18 marca 2014

Karczoch - Wielkanocne Jaja

Dawno nic tu nie pisałam, bo i nie było o czym.
Pan Mąż znów ma poligon, ale tym razem zbytnio się to na nas nie odciska. Jedzie ciut świt, a późnym wieczorem wraca i weekendy też spędza w domu. Mam nadzieję, że się to nie zmieni, a nawet jeśli to poligon trwa tylko do końca marca - tak mniej więcej.

Tym razem mały powiew wiosny na tą szarą i burą pogodę. Trochę kolorów, trochę Świąt.
Oto przyczyna mojego odcisku na kciuku ;)


   



wtorek, 17 grudnia 2013

Przygotowania do Świąt - ciąg dalszy.

Tak jak pisałam, wrzucam kilka moich nowych prac. Kilka prostych ozdób świątecznych, których robienie sprawia mi wielką przyjemność. Na początek jednak pokażę Wam prezent od mojej szwagierki:
Czy nie jest przepiękna?
Nie robiłam za wiele ostatnimi czasy, jakiś brak weny mnie trafił, ale powoli wracam do tempa pracy. Tuż obok tej pięknej bombki stoi piękna Gwiazda Betlejemska:

Początkowo miałam koncepcję tegorocznych ozdób w wielu kolorach. Pstrokato, wesoło. Potem jednak doszłam do wniosku, że fiolet... taaak, fiolet to jest ten kolor, w który chcę przybrać dom, choinkę i wszelkie stroiki, które będą w każdym pokoju. Jednak widzę, że będzie kolorowo z przewagą czerwonego, złotego, żółtego i fioletowego. Taki misz-masz :)





Wyroby z masy solnej nie idą mi najlepiej. Pomalowałam tylko dwie figurki a i też mi się farba rozlała. Miałam to zeszlifować, bo używałam emalii z zapasów modelarskich Pana Męża, ale jakoś przeciąga się to w czasie. Chyba już tak zostanie, mówi się trudno.

Tymczasem na parapecie suszą się kolejne cytrusy. Uznałam, że skoro cytrynę się da to czemu nie spróbować z grejfrutem i pomarańczą? Muszę jeszcze zaangażować do tego limonkę :)


niedziela, 24 listopada 2013

Kobieta odnalazła swoje powołanie.

Witam moi Drodzy,
od tygodnia szukam inspiracji i pomysłów na ciekawe ozdoby świąteczne. Część z nich zaczęłam już powoli realizować i niechcący znalazłam sposób na siebie i na to, co mogłabym robić. Nigdy nie miałam swojego hobby, w którym czułabym się dobrze, aż do dziś. Spodobał mi się handmade i mam zamiar dążyć w tym kierunku. Zrobiłam już kilka małych ozdób i misia z filcu, w tej chwili właśnie suszą się w piekarniku moje małe cuda z masy solnej, a na kaloryferze leżą plasterki cytryny.
Przepraszam za stan szyby, ale Kobietka
systematycznie i skrupulatnie dba o to,
aby nie była za czysta.
W piekarniku wygrzewają się trzy renifery i aniołek:


Oprócz tego pochwalę się moimi bombeczkami :)



Następny wpis z pewnością będzie poświęcony pomalowanym figurkom z masy, a teraz się z Wami żegnam i zasiadam do kolejnej czasochłonnej inspiracji! :)

środa, 6 listopada 2013

Tęsknota za...? No właśnie.

Z lekkim opóźnieniem, ale napiszę nawiązanie do ostatnich Świąt i spotkań rodzinnych.

Nie będę mówiła tu o odwiedzinach, sprzątaniu grobów, obiedzie u dziadków czy zbulwersowaniem zjawiskiem, które nazywam "Znicz Fashion", które to z roku na rok ma się coraz lepiej, a pochylę się nad innym tematem.

Nie było mi dane poznać mojego Teścia. "Znam Go" tylko z opowiadań, ale jak słucham o Nim przy okazjach takich jak Wszystkich Świętych czy wspomnień rodzinnych to czuję dziwną tęsknotę. Z moją Teściową nie zawsze było dobrze, ale nigdy się nie kłóciłyśmy. Lubiłam ją dopóki się nie przeprowadziłam do Niej, ale potem się wyprowadziliśmy na swoje i znów Ją polubiłam. Jest dla mnie kimś więcej nawet niż mamusią z dowcipów czy mamą mojego męża. Zarówno Ona jak i Siostry mojego ślubnego są dla mnie bardzo bliską rodziną. Przy takich wspominkach jest mi cholernie źle, że nie zdążyłam zamienić z Nim nawet jednego słowa ani Go zobaczyć. Jedynie zdjęcia, których też nie ma zbyt wielu. Czuję się pusto, brakuje mi Go, ale nie umiem zdefiniować tego uczucia, sama go nawet nie rozumiem. Napływa mnie dziwna potrzeba odwiedzania Jego grobu, sprzątnięcia czy wreszcie postawienia znicza, ale z kolei wstydzę się z Nim "rozmawiać". Pan Żołnierz nigdy nie był wylewny i ciężko od Niego wykrzesać jakieś zwierzenia, ale wydaje mi się, że On nie odczuwa tego tak silnie jak ja albo - jak to mężczyźni mają w zwyczaju - przyjął taką formę obrony przed złymi wspomnieniami. Staram się jak mogę, aby tylko pamięć o Nim w naszym domu z czasem nie zmalała, bo o wygaśnięcie jej się nie boję. Czuję, że muszę, a przede wszystkim chcę, by tak było.

wtorek, 29 października 2013

Halloweenowy zawrót głowy.

Zapierałam się rękami i nogami, że nigdy, przenigdy, to nie nasze Święto, nie zgadzam się, aby wiodło prym również w Polsce. W zeszłym roku poczułam się zażenowana, gdy otworzyłam drzwi (w bloku) przebierańcom i usłyszałam "Cukierek albo psikus!". Na szczęście miałam w szafce jakieś ciasteczka i im dałam. Tak, widziałam na ich twarzach rozczarowanie, że to nie były pieniądze.





Ale trzeba iść z duchem czasu. Tej spirali nie da się zatrzymać, rynek halloweenowy rośnie, tak samo jak i moje dziecko, które kiedyś pójdzie do przedszkola i pewnego październikowego popołudnia mi powie, że musi się przebrać za stwora albo przynieść dynię na zajęcia. Mimo że to się kłóci z moimi przekonaniami już w tym roku zaczynam szlifować umiejętności, co by swoim beztalenciem wstydu dziecku nie przynieść, a podobno praktyka czyni mistrza.

Oto moja pierwsza dynia: